piątek, 10 kwietnia 2009

Parę miesięcy miłości

No i w końcu się zaczęła, ta lepsza część roku, w której świeci słońce, ludzie chodzą uśmiechnięci.
A dlaczego chodzą uśmiechnięci? Bo do życia potrzebne jest nam słońce, więc nic dziwnego, że na wiosnę każdy z nas chodzi zaświergolony. Oczywiście nie musi być to co roku ktoś inny. Ot, po prostu bardziej jesteśmy w stanie kochać niż podczas jesiennej szarugi. W zależności od charakteru sił nam starcza na pokochanie siebie lub w przypadku mega dużych przypływów pozytywnej energii, naszą radość udaje się przelać na kogoś innego. Najlepiej mają Ci, którym do szczęścia aż tak mocno nie są potrzebne słoneczne promienie i potrafią "kochać" przez cały rok na okrągło.
"Kochać" napisałem celowo w cudzysłowiu, bo nie mam na myśli takie prawdziwej miłości, jaką się darzy małżonkę czy dzieci. Po prostu mam na myśli wzmożone objawy sercowego optymizmu, które dodają jeszcze uroku, tak pięknej porze roku, jaką jest wiosna, a potem lato no i trochę wczesnej jesieni.

Przez te kilka miesięcy chodzimy faktycznie jakby trochę inni, zdolni do większej empatii. Czasami nawet największym "chłodziarkom" uda się wskrzesać iskry miłości w postaci uśmiechu do innego człowieka. I to jest piękne. Po części przypomina mój wyimaginowany świat po brzegi wypełniony zawsze uśmiechniętymi ludźmi.

Wiosna jest piękna.

poniedziałek, 2 marca 2009

Przemijający czas

Dylematy z tym związane są znane prawie każdemu, ale chyba im więcej wiosen za nami, tym bardziej zauważamy upływający czas. Jednak w dużej mierze, zależy to od nas jak do tego podejdziemy, bo pojęcie upływającego czasu ma wydźwięk zmierzający ku negatywnemu, a tak być nie musi.

Może łatwiej jest tym osobom, które żyją dniem dzisiejszym albo bez większych planów.
Ostatnio mama, przy okazji moich 35 urodzin, spytała się jak się czuję z takim wiekiem na karku. Odpowiedziałem, że dopóki jest tak tak jak teraz to i za 25, przy 60tych urodzinach, będę równie szczęśliwy.

Pewnie, że jest wiele rzeczy, których już nie zdążę zrobić, ale te najważniejsze zrobiłem, robię lub wkrótce zrobię. Wiem że tych 35 lat nie zmarnowałem, chociaż oczywiście też jestem świadom, że ich w pełni nie wykorzystałem, ale krzywda nikomu z tego powodu się nie dzieje.

Wiadomo, że już nie ma sił na niektóre rzeczy i zabawy, no ale wszystkiego naraz mieć nie można, to już było. Teraz można czerpać inne przyjemności z życia, w dodatku ciesząc się, że dzięki upływającemu czasu możemy je zrobić. I tak jak kiedyś bym nie pomyślał, że świetnie można bawić się przy orkiestrze, tak teraz po niedawnych baletach w wiejskiej knajpie, mam masę przemiłych wspomnień.

Można by o tych różnicach pisać w nieskończoność, ale głównie chodzi mi o to, że to tylko kwestia spojrzenia, by nie przejmować się przemijającym czasem, bo to by było nudne gdybyśmy cały czas byli piękni i młodzi, mi w zupełności wystarczy być pięknym ;-)

sobota, 14 lutego 2009

...

Biorąc, tak jak On,ten grzeszny świat takim, jakim jest,
a nie takim, jakim bym go wolał,
ufając, że wszystko naprawi, a ja posłuszny Jego woli
będę dość szczęśliwy w tym życiu, a niezwykle z nim, w życiu wiecznym.

wtorek, 27 stycznia 2009

Chyba nie jestem rasistą, ale...

Za wikipedią:
- [...] Rasizm opiera się na przekonaniu, że różnice w wyglądzie ludzi niosą za sobą niezbywalne różnice osobowościowe i intelektualne[...]

I właśnie o te różnice osobowościowe się rozchodzi.
Byłem ostatnio w jednym z centrów handlowych, które znajduje się blisko dzielnicy willowej, zamieszkiwanej przez dużą grupę cyganów. Chyba co weekend, zjeżdżają całymi rodzinami być może po części na zakupy, ale na pewno by się spotkać przy kawie i pogadać. Zaszczuć wszystkich obecnych w centrum, swoją nachalnością, wszechobecnym dzikim bytem, tak jakby tylko oni istnieli na świecie i to inni powinni się dostosować do ich reguł. Dzieci, które mają wpajane od najmłodszych lat, że wszystko im się należy, że one są najważniejsze, naduszające, testujące, siadające na wszystkim co się da, a co niekoniecznie jest wystawione do testowania. Ich rodzice rozmawiający w kawiarniach tak jakby byli u siebie w domu, zagłuszając rozmowy innych. Było ich aż tyle, że w każdej kawiarence siedziała ich jakaś grupa.

Owszem wiadomo, że czasami trafimy na jakąś głośną grupę chuliganów czy kibiców po wygranym lub, nie daj Boże, przegranym meczu, ale to nie wynika z tego kim są, Słowianami czy Aryjczykami czy Żydami. Każdy z nich miał szanse być wychowanym i nauczonym szacunku do drugiego człowieka. Wśród Cyganów chyba nie ma co na to liczyć. To oni wpajają swoim dzieciom, żeby nie patrzeć na innych, że to oni są elitą i są najważniejsi i to do nich wszyscy muszą się dostosowywać.

Niestety tak to wygląda i tego braku norm społecznościowych i podstaw w wychowaniu zawsze po Cyganach będę się spodziewać. Nie uważam ich za gorszych, głupszych czy wartych odseparowania od reszty ludzi. Jednak zawsze będę do nich podchodzić z rezerwą.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Coś, ktoś chce mi powiedzieć.

Na "eNce" leci IV sezon "Dr.House". Tydzień temu leciał odcinek, w którym pacjenci doktora Gregorego House'a mocno wierzyli w drugi świat, zwany rajem i bardzo chcieli umrzeć, porzucając ziemski, gorszy świat. Pięknie pokazane pragnienie w oczach i słowach pacjentów, nie przełożyło się na entuzjazm doktora, który stan śmierci klinicznej, w której widzimy piękne światło w tunelu, tłumaczy wydzielaniem odpowiedniej chemii przez nasz organizm, celem pobudzenia go do życia. I na tym byłby może koniec tematu, gdyby nie to, że w głowie House'a pojawiła się wątpliwość, czy aby na pewno nie ma tego światełka w tunelu i przejścia po śmierci w lepszy świat, zwany rajem. Wprowadził się w stan śmierci klinicznej, wkłądając nóż do konktaktu, parząc sobie dłonie. Nie było by dramaturgii, gdyby House od razu po przebudzeniu powiedział co widział, a wiec na rozwiązanie czekałem do końca odcinka. House podszedł do pacjenta, który zmarł i wierzył, że po śmierci będzie mu lepiej. Zakrywając płachtą jego twarz, powiedział:

"Widzisz, mówiłem, że tam nic nie ma."

A więc dla wierzących zakończenie niezgodne z ich wiarą, a dla niedowiarków, mógł zawalić się ich świat, jeżeli byli ludźmi, naprawdę małej wiary. Ja jestem gdzieś po środku. Z resztą, jak to ludzie spod znaku Ryb, niewiele mi trzeba bym z pływania pod taflą wody, popłynął gdzieś głębiej (czyt. zmienił postrzeganie świata). Na szczęście w sprawach wiary, tak łatwo zdania nie zmieniam i tymczasowe wątpliwości po zakończeniu odcinka, szybko się rozwiały. A tu dzisiaj kolejne ziarno zwątpienia zostało zasiane w mojej duszy, pełnej wątpliwości. Na onecie pojawił się artykuł o kobiecie doznającej objawień. Piszą o niej jako o człowieku głębokiej wiary. "Niestety" ta wiara jest tak głęboka, że sąd uznał ją za niepoczytalną i odebrał jej syna. Na mój rozum, kobieta fatycznie trochę przesadza i wiara zeszła na drugi plan, a do głosu dochodzi poważne schorzenie psychiczne. House pewnie od razu by taką przypadłość zdiagnozował. Dziwi mnie podtekst artykułu, który chyba staje w obronie matki. To nawet ja lubiący wierzyć w jakieś nadprzyrodzone rzeczy człowiek, uznałem, że sąd miał rację, a kobieta jest delikatnie niepoczytalna.

Te dwa przykłady poddały w wątpliwość przekonanie samego siebie co do tego, jak Tam naprawdę jest. Czy w ogóle jest jakieś "Tam"? Drugi, lepszy świat, a jeżeli jest to czy z takim nastawieniem dostąpię możliwości zobaczenia osób, za którymi tęsknię, a które odeszły już z tego świata?

Te wątpliwości zawsze będą, ale najważniejsze jest to co głęboko we mnie tkwi. Po pierwsze najgorsze są skrajności, czyli totalna abnegacja lub paranoiczna wiara, nie mająca związku z otaczającą rzeczywistością lub powiązana wręcz z opętaniem. Co za tym idzie, moja "mała", słaba wiara nie może spowodować tego, że nie dostąpię możliwości posmakowania życia w raju. Z resztą nie po to człowiek żyje, żeby myśleć o tym, co robić by tam się dostać. Bardziej żyje po to, by swoim bliskim stworzyć na ziemi chociaż namiastkę, tego co Bóg ma dla nas po śmierci. I to chyba nawet nie tylko swoim bliskim. Mamy tyle czasu i energii, że możemy go poświęcić dla zupełnie obcych ludzi. I jeżeli tylko rodzice nam zaszczepili bezinteresowną miłość, empatię i współczucie do innych osób, to będzie już górki. Za życia na ziemi, będąc dobrymi dla innych, zapracujemy na to by umierać z uśmiechem i ciesząc się z tego, że nasze życie nie poszło na marne, a to czy pójdziemy do raju czy nie, będzie dla nas sprawą drugorzędną.

Nawet jeżeli ktoś coś chciał mi zasygnalizować, tym filmem i artykułem, wzbudzić watpliwości, to informuję, że nie zamierzam zmieniać swojego postrzegania świata. Objawień pewnie nie doświadczę, ale na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, żę będe umierać szczęsliwy.