wtorek, 30 grudnia 2008

Tesco dostaje w tyłek za swoje skąpstwo?

Do odważnych świat należy i po raz drugi w tym miesiącu pojechałem na zakupy do Tesco.

I po raz drugi zostałem mile zaskoczony. Niestety nie przez samo Tesco, a przez jego byłych klientów, dlatego, że zostali byłymi klientami i po prostu już tam nie jeżdżą. Trudno się dziwić, skoro od ponad roku (jeżeli nie dwóch) każda wizyta u nich kończyła się zszarganymi (pozdrowienia dla Zbyszka:) ) nerwami, gdy stałem po 20 minut w kolejce do kasy. W Tesco w którym kupuje, zazwyczaj czynne było mniej niż 20% wszystkich kas. I w końcu przejechali się na swojej oszczędności. Teraz już nie muszą martwić się o to ile wydadzą na ludzi pracujących w kasach, bo po prostu ludzie Ci i tak nie będą mieli co robić.

A ja z przyjemnością wydam, nawet 15% więcej na artykuły spożywcze w Piotrze i Pawle, gdzie czasami nawet kierownik siadał za kasą, byle tylko rozładować kolejki do kas, a panie za kasą, witały zawsze szerokim uśmiechem, bo pewnie wynagrodzenie sprawiało im więcej satysfakcji niż paniom w Tesco.

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Cała prawda o facetach

O! Tutaj poniżej:

Mężczyźni maja budowę uproszczoną. Punktem centralnym jest penis, od którego rurko-kabelki prowadzą do serca, żołądka i mózgu.Te ostatnie połączenie jest najmniej dopracowane, gdyż kabelek często się zatyka i zawiesza, w związku z czym ciało męskie posiada dwa odrębne , autonomiczne ośrodki decyzyjne, walczące ze sobą o władzę.

Najczęściej mózg wychodzi z tych zmagań pokonany, z reguły poprzez odbieranie zniekształconego obrazu rzeczywistości. Zaburzenia przekazu sprawiają, że bazyliszek z setką zębów w paszczy postrzegany jest przez mózg męski jako niezwykle kompetentny specjalista od marketingu i zarządzania płci żeńskiej, pod warunkiem, że bazyliszek systematycznie zapomina włożyć biustonosz przed wyjściem do pracy i często oblizuje paszczę...."

Do penisa wraz z okablowaniem przyczepione są nogi, służące do gonienia kobiet, oraz ręce przeznaczone do ich przytrzymywania i odpędzania konkurencji.
Organizmy męskie biegną zawsze za kobietami o wąskiej tali i wysilają się tak długo, aż talia straci wiotkość i zacznie wybrzuszać

Wtedy łowca zaczyna poszukiwać nowej wąskiej talii i czyni tak na ogół nieprzerwanie przez jakieś 60 do 80 lat, chyba że wcześniej wystapia problemy ze wzrokiem.

Ale nawet w takich przypadkach wyczuwa atrakcyjne obiekty żeńskie. Prawdopodobnie posiadają oni coś w rodzaju sensora ( wahadełka-peryskopu na czubku penisa)nieznanego
jeszcze nauce, który jest w stanie penetrować otoczenie nawet poprzez gruby mur betonowy..."

Po lekturze panie przytaknęły, a panowie popukali się w czoło. Wiadomo, że prawda leży gdzieś po środku, ale trudno powiedzieć o panach, że są skomplikowanymi w obsłudze "urządzeniami". Dobry seks i żarcie, koniecznie w tej kolejności, sprawiają że facet czuje się o krok od raju. Wiadomo, że wyjątki się zdarzają i o takich się potem mówi: "romantycy". :)
Miłe panie, jeżeli Wasz wybranek czasami chodzi smutny to zobaczcie do podręcznika (czyt. patrz akapit wyżej), zróbcie rachunek sumienia i chyba już macie odpowiedź, co dolega drugiej połowie.
Ot i cała filozofia szczęśliwego faceta. :)

środa, 10 grudnia 2008

No cóż, życie to nie bajka.

Na każdym chodniku spotkasz rożne charaktery,
Nikt nikomu nie jest równy zauważysz te bariery.
Każde wlepione spojrzenie da Ci wiele do myślenia,
bo konstrukcja tego świata od stuleci się nie zmienia.
Choć stworzono konstytucję to nikt nie powiedział "PAS".
Nie nastąpił jeszcze czas, wciąż istnieje podział klas.
Gdy przechadzam się po mieście idąc chodnikową siecią,
Obserwuję możnych panów, jak biednego imię szpecą.
Czuję się jak element z całkiem innej układanki.
Jak przez mniszka lekarskiego czują się dziwnie sasanki.
Dla bogatych jestem obcy, choć bogaty w doświadczenia,
Posiadam cenny talent który niewielu docenia,
Dla nich priorytetem forsa i samochód od rodziców właśnie
Takie ciemne typy wciąż spotykam na chodniku.
Ciągle widzę jedne twarze mające grobowe miny.
Kontrast biedny i bogaty to egzystencji przyczyny.
Ja jak Syzyf wciąż pracuję nie chcąc nad losem użalać,
Z dumą kroczę ulicami, od schematów oddalam,
Dla mnie nie ma lepszych, gorszych, wszyscy równi wobec Boga.
To dlatego po chodniku pewnie stąpa moja noga.
Dam kolejny krok do przodu, nie zważając na przechodniów,
Idę twardo po chodniku jak po rozżarzonym ogniu.
Stawiam skrót rapowych pieśni, chcę obalić Twój obyczaj,
Byś miał wszystkich takich ludzi, którzy mają dwa oblicza,
W twarz gadają, że cię lubią, za plecami jadąc dupę.
Zawsze poznam po dwóch słowach, że rozmawiałem z przygłupem.

Więc zastanów się kolego, zanim przyjdziesz podać rękę,
Jeszcze mam stoicki spokój, kiedyś ci wybiję szczękę.

Liryczni Mordercy
"Chodnik"

wtorek, 25 listopada 2008

Żyję i mam się dobrze

No to już prawie rok minął jak sie tutaj nie pojawiałem. Byłem u Toma na blogu i widzę, że blog cały czas prężnie działa. Trochę mu pozazdrościłem, że ma tyle czasu na oglądanie, granie i jeszcze pisanie.
Fajnie wrócić po jakimś czasie do swoich myśli i tego co z nich powstało. Mi niestety rok umknął, niczym spłoszona łania i tylko dzięki fotkom będzie co wspominać.

Może następnym razem powrzucam kilka fotek z wakacji w Chorwacji, gdzie było trochę za gorąco, ale warto było zobaczyć widoki, który w Polsce nie uświadczysz.
Miłego tygodnia.

piątek, 29 lutego 2008

Kochajmy się - wiosna idzie

... lub nie bądźmy dla siebie źli. Ludzie spod znaku Ryb żyją podobno z głową w chmurach, w swojej krainie marzeń. Moją krainą jest świat bez złości, zawiści, nienawiści do drugiego człowieka. Nie wiem na ile jest to prawdą, a na ile tylko tak mi się wydaje, ale chyba udaje mi się to marzenie zrealizować, unikać sytuacji, ludzi, którzy by mnie przekonali, że moje marzenia pozostaną na zawsze tylko marzeniami, że nawet się o nie nie otrę, nie wyjdą poza sny, nie zobaczę ich na jawie.

Jakoś udaje mi się unikać "wojennych" sytuacji, konfliktowych ludzi lub przynajmniej nie być w pobliżu tych konfliktów.

Lubię czuć, że dookoła wszyscy się kochają, pomogą sobie w potrzebie, nie życzą drugiemu źle. Czuję się wtedy bezpieczniej, oddycham bez obawy o to, że ktoś zły zabierze mi to świeże powietrze wolności. Oczywiście nie zawsze tak jest i czasami dostaję obuchem w głowę. Na szczęście takie sytuacje nie trwają długo, bo mam po prostu możliwość zrezygnowania z takiego towarzystwa. Podświadomie pewnie unikam takich miejsc, ludzi czy zdarzeń, które mogłyby spowodować wodospad łez w sercu.


Sądzę, że każdy chce mieć taki swój spokojny azyl, pokój, miejsce na kanapie, kawałek ogrodu, w którym będzie się czuł jak na rękach u mamy, upajając się beztroską i miłością, która nie pozwoli nas skrzywdzić. Ja staram się mieć coś takiego wszędzie tam gdzie się pojawiam i na razie mi się udaje, bo jestem szczęśliwy i w domu i w pracy, a jak nadchodzi wiosna, to już w ogóle radość przepełnia moje serce.

Na weekendzik, coś o miłości



piątek, 22 lutego 2008

Kudłate maleństwo rośnie

Oczywiście chodzi o Vicky. Od ostatniego wpisu na jej temat minęły chyba ze cztery miesiące, a dla niej to sporo czasu. Od dwóch miesięcy "mieszka" z Dianą w przedsionku. Diana pomimo swojego wieku i kociego charakteru samotnika zaakceptowała jej obecność w swoim codziennym życiu. Diana z rodzicielską troską pokazuje jej jak pilnować domu i zanieczyszczać podjazd. :)

Dobrze, że Vicky ma zajęcie, bo jest pełna energii i pragnie każdego towarzystwa, tak jak każdy młody pies, a tym bardziej Berneńczyk. Po Dianie też widać, że służy jej towarzystwo drugiego psa. Mam wrażenie, że nawet rozpieszcza swoją młodszą koleżankę, bo daje sobie wchodzić na głowę, dosłownie. Vicky ją podgryza, a Diana od niechcenia również odda jej małego kęsa w grubą, gęstą sierść.

Gdy wracam z pracy, chociaż nie wiem jak bardzo zmęczony, to i tak dwa merdacze zajmują mi z 5 minut na powitanie. No bo jak przejść obojętnie obok dwóch uśmiechniętych, pełnych oddania, kudłatych stworzeń?

Od rana, gdy wracam z zakupów, obydwie wchodzą za mną do kuchni, z nadzieją na mały aperitif przed śniadanie, no i oczywiście go dostają. Diana kanapeczkę z pasztetem, a Vicky suchy chleb, bo po pasztecie ma perturbacje żołądkowe. Potem idą się trochę pobawić na dwór, a ja szykuję śniadanie dla moich drugich podopiecznych, czyli Elki i Matiego. Po odprowadzeniu ich do szkoły z daleka już widzę jak obydwie czekają przy bramie i z nadzieją oraz pustym brzuchem podbiegają do mnie z największym uśmiechem jaki tylko potrafią wykrzesać ze swoich szczerych serc, łaszą się do mnie.

Wychodząc do pracy widzę tylko dwa pyski zanurzone w miskach pełnych jedzenia i już nie mogę się doczekać powrotu by zatopić swoje dłonie w ich rozwianych i błyszczących sierściach.


















piątek, 25 stycznia 2008

Idzie ku lepszemu


Chociaż nie wiem czy było źle, więc tytuł powinien brzmieć:

"Jest jak zwykle"


ale wtedy też bym nie napisał prawdy i w dodatku osoby, o których chcę napisać i dzięki którym się uśmiecham, mogłyby się obrazić.

Cieszę się, że wiadomości, które wczoraj usłyszałem, nie są dla mnie zaskoczeniem, ale są tak miłe, że po raz kolejny sprawiły mi ogromną radość.
Dobra, koniec wstępu, bo zaraz zaśniecie.

Wczoraj były w szkole, u moich dziec, Elizy i Mateusza wywiadówki, podsumowywujące półrocze.
Elka jest w czwartej klasie, a Mati w pierwszej.

Odkąd pamiętam, Eliza w szkole zawsze była w pierwszej piątce najlepiej uczących się dzieci w klasie i pomimo coraz większej ilości materiału, nie obniżyła pozycji w klasie. Ba, wczoraj sie dowiedziałem od żony, która była na zebraniu, że Elka ma najwyższą średnią w klasie 5,2.
Mati też dostał same pochwały za czytanie i ortografię, bo z kaligrafią musi jeszcze powalczyć - Mój syn. :)

Pewnie, ktoś pomyśli, ze jestem chwalipięta, ale to mój blog i będę wychwalał swoje dzieci ile mi się zechce. ;-p A tak na serio po prostu jestem z nich dumny. Są tak pełne beztroski i dziecinnej ciekawości świata, a jednak już tak dorosłe i obowiązkowe.

Mam nadzieję, że nikt nie pomyślał o tym, że prowadzimy jakiś terror z żoną w domu.
One naprawdę się przejmują szkołą i czasami aż za mocno. Chociaż to może mi się tak tylko wydaje, bo ja zawsze luzacko podchodziłem do szkoły i tak samo na blogu moja mama by nie mogła pisać o mnie, jak ja pisze o swoich dzieciach.

Apropos mamy. To że mogę być dzisiaj dumny z osiągnięć moich dzieci, to głównie zasługa mojej żony, która wkłada wiele serca i cierpliwości w to, by małe Qkawki nie miały problemów z nauką.
Chociaż pewnie i moje pyszne śniadanka, które im robię codziennie do szkoły, też mają jakiś wpływ na wyniki w nauce. :)

Zmorą w tym wszystkim jest religia w szkole, bo często zadania, które dostają w szkole, wymagają zaprzęgnięcia googli do pomocy.

Cześć roboty na pewno odwaliły tutaj geny, ale jak widać z zewnątrz tak i wewnątrz, więcej tych genów odziedziczyły po żonie. :)

Na koniec chciałem napisać o najważniejszym, przynajmniej tak mi się wydaje. To wszystko nie byłoby możliwe bez miłości. Bez tego, że dzieci czują się kochane, że wiedzą ile nam dają szczęścia. Być może w ten sposób, podświadomie, chcą się jakoś odwdzięczyć, a być może po prostu miłośc dodaje im skrzydeł.


A tutaj bohaterowie wpisu.














poniedziałek, 21 stycznia 2008

Z cyklu "Listy do redakcji"

"Hej, Jankiel, przestań pisać o smutach i napisz coś wesołego. Żona i dzieci zdrowe, kejter rośnie, drugi już nie rośnie, bo to nie niedźwiedź. Wystrzelałeś w niebo 31 grudnia stuffu za 300 zł. Mondeo ma nowe zegary. Owsiaka, Tuska i wielu innym strzeliłeś ekstra foty w zeszłą niedzielę, a Ty ciągle bręczysz. Chałupa najładniej oświetlona na Szydłowskiej, tak że ludzie podchodzili i fotki sobie na jej tle robili. Na łeb Ci nie leci, żona laska, Ty też niczego sobie :). Kumpli masz super, o kumpelkach nie wspomnę. Masz hasło do admina Allegro, a Ty ciągle narzekasz. Pewnie już nikt Cię nie znosi jak non stop masz na ryju grymas niezdowolenia? Maruda z Ciebie okrutna.

Jak można tak narzekać? Dziwne, że wiara z googla jeszcze tego bloga nie usunęła. Weź się w garść masz 33 lata i jak dobrze pójdzie, to nawet połowa życia nie jest za Tobą. A jeżeli już, to ta gorsza, w której musiałeś się uczyć chodzić, srać na nocnik, nie rzygać gdzie popadnie, poznać odporność bańki na alkohol, uczyć się różnych bzdetów takich jak słowo "przepraszam" po bęknięciu, zakaz pierdów w windzie.

Teraz to już same przyjemności zostały, no może poza prostatą, ale podobno częsty seks zapobiega temu schorzeniu, ano i menopauza żony, ale piwnice masz dużą, więc problem z głowy. A reszta to już na pewno same przyjemności. Śluby dzieci, emerytura, wycieczki do dalekich krajów.


No więc kurwa Jankiel: NIE NARZEKAJ. No!!! Narrra!!
podpisano
RJ"

Okej, poprawię się.
Jankiel


środa, 9 stycznia 2008

Spięty przez całe życie

Chyba taka natura rybia. Cały czas analizują którą drogą podążać. Chociaż nie. To brzmi zbyt poważnie, a problem dotyczy spraw dnia codziennego. Coraz częściej do mnie dociera, że przejmuję się takimi pierdołami, że aż strach. Każdy jakiś pagórek na mojej drodze, wprowadza w mojej głowie zamęt. Wiadomo, że gdy człowiek spięty to i nerwowy,a przynajmniej, nie jest wesoły.

Na co dzień jakoś to do mnie nie dociera, ale patrząc z perspektywy czasu, jestem jednym, wielkim zbiorem wątpliwości, przemyśleń, znaków zapytań. Hmmm, kurcze to nie jest to co chciałbym przekazać. To nie jest tak, że mam problem z np zakupami czy odpowiedzeniem na maila. Po prostu do wszystkiego podchodzę bardzo ostrożnie, zazwyczaj dopadają mnie jakieś czarnowidztwa, panikuję. Najwięcej tego typu doznań mam przy kontakcie z moimi dziećmi. Chyba nie nadaję się na rodzica. Przy byle problemie wpadam w panikę. Syn ma kaszel, spuchnięte gardło, a ja już zaczynam ryczeć, że sobie nie poradzę, że nie będę potrafił mu pomóc, jak gardło jeszcze bardziej spuchnie. Od razu rozwiewam domysły, jakoby były chowane pod kloszem. Nie, nawet dopiero od niedawna Mati nosi czapkę, a po judo nie raz wracał z rozpiętą kurtką. Po prostu jak już się coś dzieje to wtedy to przeżywam. No ale zszedłem trochę z głównego tematu.

Wpis ten zacząłem pisać dwa tygodnie temu i nadal nie wiem jak to przekazać, byście dobrze mnie zrozumieli. Ostatnio zauważyłem, że jakiś taki ponury chodzę lub raczej zamyślony, chyba to ze strachu przed ludźmi, tymi najbliższymi, że nic dla nich nie robię, że jestem dla nich bezużyteczny. A może to wynika z tego, że nie mam im za wiele do przekazania?

Wiadomo, że każdy z nas nosi jakąś maskę. Tylko, że mnie to strasznie męczy. Nie samo jej noszenie, ale myślenie czy jestem aż tak zły, małowartościowy, by tę maskę nosić? Czy nie warto czasami pokazać odrobinę więcej siebie i być pewnym, że wcale nie muszę jej nosić. Niestety brak odwagi na jej zdjęcie i odkrycie siebie sprawia, że pewnie do końca życia nie będę tym kim tak naprawdę mógłbym być dla świata.

Pieseczki zawsze mi poprawiają humor.

PS. Ma ktoś receptę na Prozac? ;-)