wtorek, 27 stycznia 2009

Chyba nie jestem rasistą, ale...

Za wikipedią:
- [...] Rasizm opiera się na przekonaniu, że różnice w wyglądzie ludzi niosą za sobą niezbywalne różnice osobowościowe i intelektualne[...]

I właśnie o te różnice osobowościowe się rozchodzi.
Byłem ostatnio w jednym z centrów handlowych, które znajduje się blisko dzielnicy willowej, zamieszkiwanej przez dużą grupę cyganów. Chyba co weekend, zjeżdżają całymi rodzinami być może po części na zakupy, ale na pewno by się spotkać przy kawie i pogadać. Zaszczuć wszystkich obecnych w centrum, swoją nachalnością, wszechobecnym dzikim bytem, tak jakby tylko oni istnieli na świecie i to inni powinni się dostosować do ich reguł. Dzieci, które mają wpajane od najmłodszych lat, że wszystko im się należy, że one są najważniejsze, naduszające, testujące, siadające na wszystkim co się da, a co niekoniecznie jest wystawione do testowania. Ich rodzice rozmawiający w kawiarniach tak jakby byli u siebie w domu, zagłuszając rozmowy innych. Było ich aż tyle, że w każdej kawiarence siedziała ich jakaś grupa.

Owszem wiadomo, że czasami trafimy na jakąś głośną grupę chuliganów czy kibiców po wygranym lub, nie daj Boże, przegranym meczu, ale to nie wynika z tego kim są, Słowianami czy Aryjczykami czy Żydami. Każdy z nich miał szanse być wychowanym i nauczonym szacunku do drugiego człowieka. Wśród Cyganów chyba nie ma co na to liczyć. To oni wpajają swoim dzieciom, żeby nie patrzeć na innych, że to oni są elitą i są najważniejsi i to do nich wszyscy muszą się dostosowywać.

Niestety tak to wygląda i tego braku norm społecznościowych i podstaw w wychowaniu zawsze po Cyganach będę się spodziewać. Nie uważam ich za gorszych, głupszych czy wartych odseparowania od reszty ludzi. Jednak zawsze będę do nich podchodzić z rezerwą.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Coś, ktoś chce mi powiedzieć.

Na "eNce" leci IV sezon "Dr.House". Tydzień temu leciał odcinek, w którym pacjenci doktora Gregorego House'a mocno wierzyli w drugi świat, zwany rajem i bardzo chcieli umrzeć, porzucając ziemski, gorszy świat. Pięknie pokazane pragnienie w oczach i słowach pacjentów, nie przełożyło się na entuzjazm doktora, który stan śmierci klinicznej, w której widzimy piękne światło w tunelu, tłumaczy wydzielaniem odpowiedniej chemii przez nasz organizm, celem pobudzenia go do życia. I na tym byłby może koniec tematu, gdyby nie to, że w głowie House'a pojawiła się wątpliwość, czy aby na pewno nie ma tego światełka w tunelu i przejścia po śmierci w lepszy świat, zwany rajem. Wprowadził się w stan śmierci klinicznej, wkłądając nóż do konktaktu, parząc sobie dłonie. Nie było by dramaturgii, gdyby House od razu po przebudzeniu powiedział co widział, a wiec na rozwiązanie czekałem do końca odcinka. House podszedł do pacjenta, który zmarł i wierzył, że po śmierci będzie mu lepiej. Zakrywając płachtą jego twarz, powiedział:

"Widzisz, mówiłem, że tam nic nie ma."

A więc dla wierzących zakończenie niezgodne z ich wiarą, a dla niedowiarków, mógł zawalić się ich świat, jeżeli byli ludźmi, naprawdę małej wiary. Ja jestem gdzieś po środku. Z resztą, jak to ludzie spod znaku Ryb, niewiele mi trzeba bym z pływania pod taflą wody, popłynął gdzieś głębiej (czyt. zmienił postrzeganie świata). Na szczęście w sprawach wiary, tak łatwo zdania nie zmieniam i tymczasowe wątpliwości po zakończeniu odcinka, szybko się rozwiały. A tu dzisiaj kolejne ziarno zwątpienia zostało zasiane w mojej duszy, pełnej wątpliwości. Na onecie pojawił się artykuł o kobiecie doznającej objawień. Piszą o niej jako o człowieku głębokiej wiary. "Niestety" ta wiara jest tak głęboka, że sąd uznał ją za niepoczytalną i odebrał jej syna. Na mój rozum, kobieta fatycznie trochę przesadza i wiara zeszła na drugi plan, a do głosu dochodzi poważne schorzenie psychiczne. House pewnie od razu by taką przypadłość zdiagnozował. Dziwi mnie podtekst artykułu, który chyba staje w obronie matki. To nawet ja lubiący wierzyć w jakieś nadprzyrodzone rzeczy człowiek, uznałem, że sąd miał rację, a kobieta jest delikatnie niepoczytalna.

Te dwa przykłady poddały w wątpliwość przekonanie samego siebie co do tego, jak Tam naprawdę jest. Czy w ogóle jest jakieś "Tam"? Drugi, lepszy świat, a jeżeli jest to czy z takim nastawieniem dostąpię możliwości zobaczenia osób, za którymi tęsknię, a które odeszły już z tego świata?

Te wątpliwości zawsze będą, ale najważniejsze jest to co głęboko we mnie tkwi. Po pierwsze najgorsze są skrajności, czyli totalna abnegacja lub paranoiczna wiara, nie mająca związku z otaczającą rzeczywistością lub powiązana wręcz z opętaniem. Co za tym idzie, moja "mała", słaba wiara nie może spowodować tego, że nie dostąpię możliwości posmakowania życia w raju. Z resztą nie po to człowiek żyje, żeby myśleć o tym, co robić by tam się dostać. Bardziej żyje po to, by swoim bliskim stworzyć na ziemi chociaż namiastkę, tego co Bóg ma dla nas po śmierci. I to chyba nawet nie tylko swoim bliskim. Mamy tyle czasu i energii, że możemy go poświęcić dla zupełnie obcych ludzi. I jeżeli tylko rodzice nam zaszczepili bezinteresowną miłość, empatię i współczucie do innych osób, to będzie już górki. Za życia na ziemi, będąc dobrymi dla innych, zapracujemy na to by umierać z uśmiechem i ciesząc się z tego, że nasze życie nie poszło na marne, a to czy pójdziemy do raju czy nie, będzie dla nas sprawą drugorzędną.

Nawet jeżeli ktoś coś chciał mi zasygnalizować, tym filmem i artykułem, wzbudzić watpliwości, to informuję, że nie zamierzam zmieniać swojego postrzegania świata. Objawień pewnie nie doświadczę, ale na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, żę będe umierać szczęsliwy.