poniedziałek, 12 stycznia 2009

Coś, ktoś chce mi powiedzieć.

Na "eNce" leci IV sezon "Dr.House". Tydzień temu leciał odcinek, w którym pacjenci doktora Gregorego House'a mocno wierzyli w drugi świat, zwany rajem i bardzo chcieli umrzeć, porzucając ziemski, gorszy świat. Pięknie pokazane pragnienie w oczach i słowach pacjentów, nie przełożyło się na entuzjazm doktora, który stan śmierci klinicznej, w której widzimy piękne światło w tunelu, tłumaczy wydzielaniem odpowiedniej chemii przez nasz organizm, celem pobudzenia go do życia. I na tym byłby może koniec tematu, gdyby nie to, że w głowie House'a pojawiła się wątpliwość, czy aby na pewno nie ma tego światełka w tunelu i przejścia po śmierci w lepszy świat, zwany rajem. Wprowadził się w stan śmierci klinicznej, wkłądając nóż do konktaktu, parząc sobie dłonie. Nie było by dramaturgii, gdyby House od razu po przebudzeniu powiedział co widział, a wiec na rozwiązanie czekałem do końca odcinka. House podszedł do pacjenta, który zmarł i wierzył, że po śmierci będzie mu lepiej. Zakrywając płachtą jego twarz, powiedział:

"Widzisz, mówiłem, że tam nic nie ma."

A więc dla wierzących zakończenie niezgodne z ich wiarą, a dla niedowiarków, mógł zawalić się ich świat, jeżeli byli ludźmi, naprawdę małej wiary. Ja jestem gdzieś po środku. Z resztą, jak to ludzie spod znaku Ryb, niewiele mi trzeba bym z pływania pod taflą wody, popłynął gdzieś głębiej (czyt. zmienił postrzeganie świata). Na szczęście w sprawach wiary, tak łatwo zdania nie zmieniam i tymczasowe wątpliwości po zakończeniu odcinka, szybko się rozwiały. A tu dzisiaj kolejne ziarno zwątpienia zostało zasiane w mojej duszy, pełnej wątpliwości. Na onecie pojawił się artykuł o kobiecie doznającej objawień. Piszą o niej jako o człowieku głębokiej wiary. "Niestety" ta wiara jest tak głęboka, że sąd uznał ją za niepoczytalną i odebrał jej syna. Na mój rozum, kobieta fatycznie trochę przesadza i wiara zeszła na drugi plan, a do głosu dochodzi poważne schorzenie psychiczne. House pewnie od razu by taką przypadłość zdiagnozował. Dziwi mnie podtekst artykułu, który chyba staje w obronie matki. To nawet ja lubiący wierzyć w jakieś nadprzyrodzone rzeczy człowiek, uznałem, że sąd miał rację, a kobieta jest delikatnie niepoczytalna.

Te dwa przykłady poddały w wątpliwość przekonanie samego siebie co do tego, jak Tam naprawdę jest. Czy w ogóle jest jakieś "Tam"? Drugi, lepszy świat, a jeżeli jest to czy z takim nastawieniem dostąpię możliwości zobaczenia osób, za którymi tęsknię, a które odeszły już z tego świata?

Te wątpliwości zawsze będą, ale najważniejsze jest to co głęboko we mnie tkwi. Po pierwsze najgorsze są skrajności, czyli totalna abnegacja lub paranoiczna wiara, nie mająca związku z otaczającą rzeczywistością lub powiązana wręcz z opętaniem. Co za tym idzie, moja "mała", słaba wiara nie może spowodować tego, że nie dostąpię możliwości posmakowania życia w raju. Z resztą nie po to człowiek żyje, żeby myśleć o tym, co robić by tam się dostać. Bardziej żyje po to, by swoim bliskim stworzyć na ziemi chociaż namiastkę, tego co Bóg ma dla nas po śmierci. I to chyba nawet nie tylko swoim bliskim. Mamy tyle czasu i energii, że możemy go poświęcić dla zupełnie obcych ludzi. I jeżeli tylko rodzice nam zaszczepili bezinteresowną miłość, empatię i współczucie do innych osób, to będzie już górki. Za życia na ziemi, będąc dobrymi dla innych, zapracujemy na to by umierać z uśmiechem i ciesząc się z tego, że nasze życie nie poszło na marne, a to czy pójdziemy do raju czy nie, będzie dla nas sprawą drugorzędną.

Nawet jeżeli ktoś coś chciał mi zasygnalizować, tym filmem i artykułem, wzbudzić watpliwości, to informuję, że nie zamierzam zmieniać swojego postrzegania świata. Objawień pewnie nie doświadczę, ale na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, żę będe umierać szczęsliwy.

Brak komentarzy: