czwartek, 4 października 2012

Jeszcze żyję, ale...

... co to za życie, chciałoby się powiedzieć. Nawet bym nie przypuszczał, że praca może mieć taki wpływ na całe życie. Najpierw degradacja, potem rozwiązanie mojego działu. Działu, który był dla mnie wszystkim, to co robił i ekipa w nim pracująca. Wszyscy gdzieś rozeszli, odnaleźli w nowej rzeczywistości, ja nie mogę. Cały czas marzę, by iść gdzieś tam do góry i przekonać, że to co robiłem przez 10 lat nie było i nie jest bezsensowne. Serce się kraje, jak na to patrzę. Jak wszystko w ciągu roku zostało obrócone w popiół. Może to znak obecnych czasów. Może to moja natura, nieprzyzwyczajona do zmian, tak negatywnie na to reaguje? Popadłem w totalny marazm. Ani kroku do przodu od roku. W dodatku żadnych ludzi przy mnie. Nie wiem, czy po żonie przejąłem aspołeczność, czy może to jakaś depresja i niechęć do ludzi z niej wynikająca. Kiedy się to zmieni? Czy potrzebuję jakiegoś kopa, a może mentora, który by mnie obudził i pobudził do działania? Zobaczymy, czas pokaże.

Brak komentarzy: